Antrakt z Monią Zaborską

Antrakt z Monią Zaborską

„TEATR MI ZAWSZE PACHNIAŁ SŁOWAMI…”

Czy zawsze Pani marzyła o tym, żeby być aktorką?

 

Tak! Byłam bardzo często na próbach i na przedstawieniach. Lubiłam chodzić na próby generalne, premiery, wielokrotnie widziałam spektakle Białostockiego Teatru Lalek. Nie żałuję wyboru zawodu, na deskach teatru jest mi najlepiej. Tym bardziej sytuacja, kiedy z powodu pandemii zostałam oddzielona od postaci scenicznych, utwierdza mnie w przekonaniu, że prawdziwe spotkanie z kolegami i z publicznością to przestrzeń, która mi najbardziej odpowiada. Nie zamieniłabym jej nigdy. Takie uczucie miałam od zawsze. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy stanęłam na scenie BTL-u. Wydawała mi się wielka i wówczas poczułam rodzaj wzruszenia czy oczyszczenia, jakiegoś zjednoczenia z tą przestrzenią…

 

Przeczucie, że scena będzie źródłem Pani energii?

 

Odczuwam to tak, jakby się puzzle zgadzały. Poczucie, że jestem u siebie niezależnie, jak jest na zewnątrz. To mój azyl: moja garderoba, korytarze i scena. Teatr mi zawsze pachniał i obawiam się, żeby nie stracił swojego ducha po remoncie. Pachnie tymi słowami, które wygłaszali moi koledzy. Ci, których znam i nasi poprzednicy, artyści, którzy dbali o rozwój kultury na Podlasiu. Teatr ma niepowtarzalną atmosferę. Wchodząc tu, czuję, jakbym wchodziła do domu.

 

Zaczęła Pani grać jeszcze na studiach?

 

Ówczesny dyrektor teatru Andrzej Karolak był na egzaminie z piosenki aktorskiej. A że potrzebne było zastępstwo do roli Róży w Małym Księciu Antoine’a de Saint–Exupéry’ego – na trzecim roku trafiłam do teatru. Nawet nie marzyłam, żeby pracować w Dramatycznym. To najlepszy przykład, że nie należy tworzyć życiowych scenariuszy. Najlepsze rzeczy nam się przydarzają, kiedy tego nie oczekujemy. Po Róży była Goplana w Balladynie Juliusza Słowackiego w reżyserii Tomasza Mana. To była rola śpiewana, a później Alicja w Krainie Czarów Lewisa Carrolla.

 

Miała Pani szczęście, zaczynając od głównych ról?

 

Tak się szczęśliwie potoczyło. Niemniej świadomość i umiejętność pracy na efekt zespołu zdobyłam, grając role mniejsze, drugoplanowe czy epizodyczne, jak Mela w Moralności Pani Dulskiej Gabrieli Zapolskiej czy Duniaszka w Wiśniowym Sadzie Antona Czechowa. Próba odnalezienia się w całym planie scenicznym to najlepsza nauka: żeby nie przeszkodzić kolegom, ale zaistnieć, „zawalczyć o swoje”. Miałam świadomość, że początkowo przeszkadzałam. Doświadczenie, praca z kolegami i różnymi reżyserami, zetknięcie z nową literaturą miały ogromny wpływ. Choć nadal nie mam poczucia, że już dużo umiem.

 

Mimo zagrania tylu ról ciągle przemawia przez Panią skromność! Przecież w każdej postaci jest Pani inna, np. w Hobbicie – efemeryczna – ucieleśnienie marzenia o elfie.

 

Na początku nie mogłam w sobie znaleźć połączenia wojowniczości z delikatnością i wrażliwością „ducha lasu”. W odróżnieniu od filmu, w teatrze próba scalenia tych dwóch elementów jest trudniejsza. Ogromnym wyzwaniem było połączenie skrajnych cech charakterologicznych, jak również znalezienie sposobu chodzenia. Grzegorz Suski bardzo mnie inspirował jako reżyser i choreograf. Elf musi chodzić inaczej niż Krasnolud, Hobbit czy smok. Dużo uwagi poświęciłam znalezieniu efektu wysokości i smukłości oraz temu, by postać nie szła, a płynęła. Pokochałam Elfa. W którymś ze spektakli porannych weszłam na balkon, gdzie mam pasaż, podsłuchując rozmowę Hobbita z Krasnoludem i nagle niewielka dziewczynka zawołała do mnie: „Elfie, Elfie!”. Podeszłam do niej i odezwałam się po „elficku”, a ona mi odpowiada: „Nie rozumiem, co do mnie mówisz, ale chcę powiedzieć, że nie jestem za Krasnoludami, ja jestem za Elfami.”

 

Przepiękna opowieść o interakcji z widzem, który wierzy w świat przedstawiony!

 

Na innym spektaklu, też na balkonie zatrzymała mnie dziewczyna z wyglądu siedemnastoletnia. Złapała mnie za rękę, popatrzyła w oczy i z torby wyjęła uszy elfickie. To są takie momenty w teatrze, które zostają w sercu. Najlepsza nagroda za proces prób, zmagania się ze sobą, kiedy widzimy, czy widzowie są z tobą czy przeciwko. Choć to też dobrze, bo oznacza, że wzbudziliśmy emocje.

 

Spektakl świetnie zorganizowany pod względem koncepcyjnym i przestrzennym. Krasnoludy, Gollum i Gobliny również są wyraziste. Publiczność dzieli się zwolenników Krasnoludów i Elfów…

 

Reżyser konsekwentnie pilnował tego, żebyśmy „grali na siebie”, żeby akcenty rozkładały się równomiernie. Dawał nam ogromną swobodę w poszukiwaniu scenicznych rozwiązań, natomiast pilnował, żeby nie było koncertów solistów. Nie ma lepszych i gorszych, dlatego wszyscy się starają. Gramy w dużym skupieniu. To mnie zawsze fascynowało – praca w zespole. Scena pokazuje, kto jest jakim człowiekiem. Ona jest najlepszym lustrem. Nigdy mnie ta weryfikacja nie zawiodła.

 

Jak się Pani pracowało z Andrzejem Mastalerzem?

 

Freedonia to moje drugie spotkanie z tym reżyserem. Pierwsze było przy okazji Autostrady i mojej ukochanej roli Nel. Kocham ją za wierność sobie i umiejętność podejmowania decyzji. Nel nie boi się odciąć od przeszłości i ma odwagę ponieść konsekwencje swojej decyzji.

 

Myślę, że wiele kobiet identyfikuje się z Pani bohaterką poświęcającą się innym, odwlekającą podjęcie decyzji o zmianie życia.

 

Czasami mam takie informacje zwrotne od widzów albo kiedy się kłaniamy, widzę łzy, zwłaszcza w oczach pań. Wiele kobiet utożsamia się z sytuacją czekania na wielką miłość, spełnioną, zbudowaną na innych wartościach niż poprzednie związki. Spektakl daje nadzieję, że nawet jeśli kiedyś było źle, to wierność sobie i głosowi wewnętrznemu przynosi szczęśliwe zakończenie. Daje poczucie, że jest się w zgodzie ze sobą, niezależnie od tego, czy dalsze życie będzie szczęśliwe. Przez lata uczyłam się wewnętrznego głosu i scena mi bardzo w tym pomogła.

 

W Naprzód Freedonio! stworzyła Pani brawurową rolę.

 

Chodzi o gabaryty! (ha, ha)

 

Gabaryty to kwestia kostiumu. Widoczne jest nawiązanie do osoby kanclerz Merkel pod względem cech charakterologicznych, a także sposobu poruszania się. Byłam pod ogromnym wrażeniem Pani roli, dlatego że postać jest skonstruowane technicznie, a jednocześnie na wewnętrznym napięciu i bardzo wiarygodnie.

 

Trafiła Pani w sedno. Razem z Andrzejem Mastalerzem skupialiśmy się najpierw na znalezieniu technicznego pomysłu na postać. Wszystko się rozegrało wokół ciała. Inaczej przemieszczam się ja prywatnie, inaczej Nel – moja postać z Autostrady, a inaczej postać rozmiar 46. Na początku nie umiałam się poruszać, obijałam się o ściany, bo mój środek ciężkości się przesunął. Miałam możliwość poczuć ciało tak dużej osoby i to dla mnie była ogromna nauczka – mobilizacja, żeby się nie doprowadzić do takiego stanu. Dlatego muszę się pochwalić, właśnie przebiegłam kolejny półmaraton. Odcięta od sceny – musiałam wykorzystać energię, żeby nie wybuchnąć. Bardzo tęskno mi już do grania. Widząc tłumy na ścieżkach rowerowych, mam nadzieję, że ludzie nie będą się bali; że pragnienie zetknięcia się ze sztuką będzie większe i przyjdą do teatru!

 

Co Pani daje ten zawód oprócz energii i poczucia spełnienia, bycia na miejscu?

 

W moim wypadku to przede wszystkim stan gotowości, wymagania od siebie – zarówno od strony fizycznej, psychicznej, jak i rozwoju intelektualnego. To również wspaniałe spotkania z widzami przepracowującymi swoje doświadczenia, ale i z inspirującymi twórcami, ludźmi innych przestrzeni. Oni nauczyli mnie dostrzegać i dotykać świat w odrębny sposób. Ci reżyserzy, scenografowie i aktorzy, z którym miałam możliwość i szansę współpracy, otwarli to we mnie. Nauczyli poprzez duszę identyfikować patrzenie na świat. A poza tym jest jeszcze praca warsztatowa.

 

Miałyśmy już okazję na ten temat rozmawiać, w zakamarkach naszej strony internetowej można poprzedni wywiad odnaleźć.[1] Co Pani daje prowadzenie warsztatów?

 

Uświadamia mi wielkość i piękno mojego zawodu oraz to, że scena daje mi poczucie wolności. Wiele osób żyje, jakby były niewolnikami swoich decyzji, zawodów, związków, swoich domów. Szczęśliwie mam przestrzeń teatralną, gdzie mogę ból i taką niezgodę wykrzyczeć, i dzięki temu się uwolnić. Uświadomiłam to sobie, zauważając różnicę zachodzącą w dzieciach przychodzących do nas na warsztaty we wrześniu i występujących w pokazie pod koniec sezonu. Możliwość uczestniczenia w tym procesie rozwoju jest najpiękniejszą nagrodą.

 

Życzę Pani zatem szybkiego powrotu na scenę i dziękuję za rozmowę.

 

[1] https://dramatyczny.pl/projekty/warsztaty-teatralne/pokazy-finalowe-warsztatow-2018-2019/grupa-10a/

 

– z Moniką Zaborską rozmawiała Jolanta Hinc-Mackiewicz, kierownik literacki