Syntezę noszę w sobie – rozmowa z Joanną Walisiak

Syntezę noszę w sobie – rozmowa z Joanną Walisiak

Syntezę noszę w sobie – z kostiumografką Joanną Walisiak rozmawia Jolanta Hinc-Mackiewicz – kierownik literacki

 

To już jest Pani trzecia realizacja w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Dwie pierwsze były we współpracy z Andrzejem Mastalerzem.

 

Tak, zgadza się.

 

Oba przedstawienia widziałam, kostiumy znacznie się różnią w każdej z nich. Lubi Pani pracować z twórcą dłużej, bo reżyser mi powiedział, że macie już ponad dwadzieścia wspólnych realizacji?

 

Mam swoich wybranych reżyserów, którym nigdy nie odmawiam i z którymi każde spotkanie jest niezwykle interesującą podróżą przez teatr. Takim reżyserem jest Igor Gorzkowski i Andrzej Mastalerz. I rzeczywiście te nasze spotkania są zawsze prawdziwie teatralnymi spotkaniami, w których wiem, że sięgniemy po prawdziwe rzemiosło i to mnie interesuje w tej pracy przede wszystkim.

 

Rzemiosło! A ja myślałam, że bardziej kreacja?

 

Dla mnie kreacja jest jakby wynikiem rzemiosła, po które sięgam. W realizacjach z Igorem Gorzkowskim mamy zawsze do czynienia z pracą nad teatrem…

 

Co to znaczy?

 

To znaczy, że zaczynamy od tekstu, bazujemy na nim i wyciągamy z niego jakiś ekwiwalent rzeczywistości teatralnej, na którym nam zależy, który chcemy pokazać widzowi. Więc nie jest to tworzenie żadnej „wydmuszki teatralnej”, ale prawdziwego teatru.

 

I stąd odwołanie do konkretnego miejsca, które stwarzacie?

 

Tak – miejsca, postaci. Jesteśmy zawsze blisko postaci. Nie jestem kostiumografem, który skupia się na stworzeniu własnej wizji teatru. Zawsze podążam za historią, którą mam opowiedzieć, za postaciami, jakie mam wyłonić. To jest podstawa mojego działania: poprzez kostium pokazanie widzowi, kim jest bohater. I zawsze staram się, tak jak tutaj, właśnie kostiumem pomóc aktorowi w kreowaniu postaci.

 

Czy kostium może stanowić jakieś utrudnienie?

 

Oglądając spektakle, czasem się tak zdarza: brak spójności i powiązania. Kostium swoje, postać swoje, a scenografia jeszcze swoje.

 

Czy widz to wtedy widzi i czuje?

 

Moim zdaniem – tak! Widz jest czujny. Nieważne, jakie jest jego przygotowanie do spektaklu – mniejsze czy większe. Musimy zakładać, że widz zna twórcę tekstu literackiego lub reżysera, przeczytał tekst. Ale musimy brać też pod uwagę, że możemy mieć widza z przypadku: akurat miał wolny wieczór i sprawdził, co się dzieje dzisiaj w Białymstoku. „Przyniósł” ze sobą swoje doświadczenie życia, codzienności.

 

I musi być dla niego czytelny obraz, który tworzycie?

 

Tak, musi to być dla niego czytelny obraz, historia. Chcemy coś mu dać. Tak, by odnalazł jakiś punkt zaczepienia.

 

A jak zaczynacie? Igor Gorzkowski powiedział, że się spotykacie razem i tworzycie nowy świat.

 

Wcześniej Igor nam przesyła scenariusz po to, żeby każdy sam ze swoim doświadczeniem życiowym, teatralnym, ikonograficznym mógł już stworzyć jakąś własną wizję. A później nasze trzy wizje się zderzają. Dyskutujemy. Wyłaniamy jakąś myśl przewodnią i próbujemy znaleźć wspólne powiązania również dla obrazu, co jest ważne zwłaszcza w spotkaniu kostiumograf – scenograf. Natomiast rzeczywiście wszyscy mamy jakieś takie wspólne odczuwanie i zazwyczaj to nie są dyskusje wychodzące z jakiegoś zacietrzewienia i obstawania przy swoim. Raczej mamy podobną drogę myślenia. Sięgamy po syntezę. Rezygnujemy z nadmiaru niepotrzebnych elementów, rekwizytów. Trzymamy się tego, co podąża za historią, co pomaga historii.

 

Jak będą wyglądały kostiumy w Dekameronie?

Punktem wyjścia dla stworzenia formy, oczywiście, był renesans. Sięgnęłam do korzeni: do Boccaccia, do Dekameronu, do warunków panujących w ubiorze we Włoszech tamtego okresu. Natomiast zdjęłam z tego nadmiar dekoracji, wielu warstw i uprościłam do formy nawiązującej do tamtejszej. Jednak bardzo ją odświeżam, uwspółcześniam, skracam wszystkie długości i miksuję to ze sportową współczesnością, ponieważ buty są stricte sportowe. Całości nadaję wymiar modowy. I myślę, że takie buty są bliższe współczesnemu widzowi. Łamiemy konwencję, odświeżamy. Nie spychamy tego spektaklu w kwestii kostiumu do magazynów teatralnych z lat 70. Zestawiamy to tutaj na nowo dla współczesnego odbiorcy, który sam może się przez to bardziej utożsamić z daną postacią, bo tematy, jak się okazuje, są nadal aktualne.

 

Modowość to może być duże wyzwanie dla aktora, bo zdarza się, że kostium przepięknie wyglądający ze sceny stanowi duże utrudnienie?

 

Ogląd całości obrazu jest modowy z całą pewnością. Natomiast wskutek licznych przymiarek dopasowujemy kostium tak, by dla aktora nie stanowił żadnego obciążenia, ale go wspomagał. Oczywiście spotykamy się też z choreografem, bo zawsze w kostiumie uwzględniam potrzebę ruchu. Nigdy nie idę –  mimo wszystko – po swoje – tylko i wyłącznie po kwestię wizualną, ponieważ teatr to ludzie. Teatr to aktorzy na scenie. I to im ma kostium pomagać, a nie przeszkadzać.

 

Jak bardzo na Pani koncepcje strojów ma wpływ wykształcenie malarskie?

 

Najczęściej widzę kostiumy w jakiejś palecie barw. Ta paleta jest dla mnie bardzo ważna, żeby ją ustawić we właściwy sposób. Natomiast dzięki malarstwu, z którego również się wywodzę, widzę „nadkolor”. Więc często jest tak, że jestem wybredna, jeśli chodzi o zestawienia tkanin, zestawienia kolorystyczne właśnie.

 

Co to znaczy „nadkolor”?

 

To znaczy, że róż nie jest dla mnie tylko różem – w różu widzę dużo więcej. Oglądając daną tkaninę, widzę w niej pewne pulsowanie innych kolorów. Są więc tkaniny, których ze sobą nie zestawię, ponieważ źle współgrają. Mimo że dla niewnikliwego obserwatora, odbiorcy nie widać w tym zestawieniu nic złego. Ja widzę tam dużo więcej i nie wszystko mi odpowiada wobec wymogu malarstwa, które jest we mnie, przez które odczuwam i widzę świat. Natomiast malarstwo i świadomość dorobku malarstwa to też nieskończona ilość inspiracji à propos konkretnych obrazów, postaci kreowanych w konkretnych obrazach. Inspiruje mnie wszystko. Ponieważ zajmuję się teatrem, scenografią i kostiumami – jestem interdyscyplinarna. Ale też dlatego, że właśnie taka jestem – zajmuję się teatrem, więc to jest takie koło, które się toczy i w którym się spełniam. Bo i czytam, i analizuję, i próbuję ten tekst przełożyć na obrazy sceniczne, żeby go poddać odbiorcy. Żyjemy w epoce obrazu, więc jest on niezwykle istotny, niezwykle ważny. A widzowie są wymagający, jeśli chodzi o obraz.

 

Czy liczy się dla Pani czystość stylistyczna?

 

Tak, mam tendencję do syntezy. „Syntezę mam spod palca”, jak to się mówi. Zawsze mi było trudniej tworzyć kompozycje tak zwane barokowe, przepełnione mnóstwem motywów, aczkolwiek też to potrafię i również po takie sięgam. Natomiast wobec teatru ważniejsza jest dla mnie czytelność i synteza. Zawsze rezygnuję z tego, co niepotrzebne na rzecz tego, co jest najważniejsze, niezbędne i służy scenie, służy postaci, inscenizacji.

 

Chcę dopytać jeszcze o tę Pani zdolność widzenia kolorem. Czy to jest taki dar, który jest specjalnym talentem? Czy światło ma na to wpływ?

 

Tak, światło ma ogromny wpływ na kolor. Dlatego wobec sceny i światła na scenie musimy też przewidywać, jak się zachowa barwa na kostiumie, bo dane światło może kolor schować, wywołać jakieś jego zanikanie, a inne światło może bardzo go uwypuklić. Pytanie, kiedy i jak chcemy z tego skorzystać?

 

To jest niezwykle interesujące. Wiem, że Pani także wykłada scenografię?

 

Tak, też wykładałam, m.in. byłam asystentką Pawła Dobrzyckiego na Wydziale Scenografii w warszawskiej ASP. Teraz z tego zrezygnowałam, gdyż mam dużo pracy realizacyjnej i przede wszystkim życie rodzinne.  Jestem także w trakcie doktoratu, więc myślę, że jak zamknę proces i będę miała tytuł doktora, to pewnie do tego wrócę. Czuję, że mam na to jeszcze czas. Teraz jestem pełna energii i ciekawa nowych przygód teatralnych, Teatru Telewizji, filmu.

 

Realizuje Pani także projekty w Teatrze Telewizji?

 

Dla Teatru Telewizji z Igorem Gorzkowskim zrealizowaliśmy Inny świat. I naprawdę czuliśmy artystyczne spełnienie tą realizacją, mimo że tempo było szalone – wymagało decyzji tak ad hoc. Natomiast byliśmy spokojni, oddając spektakl widzowi.

 

Ma Pani wpływ na to, jak jest ustawiane światło?

 

Różnie z tym bywa. Podczas naszych wspólnych realizacji z Igorem i z Honzą Polivką, Honza często ustawia światło wobec scenografii, a Igor Gorzkowski je koryguje pod sytuacje na mapie sceny. Natomiast zdarzają się spektakle, w których też ustawiam światło. I lubię to, dlatego, że jeżeli jest to scenografia, nad którą pracuję i jeszcze mogę ją dopracować światłem, to czuję wtedy też taką obrazową pełnię. Wiem, co ukryć, co chcę pokazać, jak skorzystać ze wzajemnych powiązań, bo wiadomo, że gdyby nie światło, nie wiedzielibyśmy nic, oczywiście nie biorąc jeszcze tutaj pod uwagę naszego narządu wzroku. Ale światło potrafi pokazać, ukryć, podbić, schować. Jeżeli jest to dobrze ustawione, to pięknie kreuje rzeczywistość i „uprzestrzennia” całość.

 

A jak wygląda współpraca z naszymi Paniami krawcowymi?

 

Panie są absolutnymi mistrzyniami i naprawdę życzyłabym wielu teatrom w Polsce, żeby miały takie krawcowe, są dwie Panie w pracowni damskiej, jedna Pani w pracowni męskiej i naprawdę znają się absolutnie na dziele, jakie wykonują. To są ręce. To jest wiedza. Umiejętności, które zanikają. I ja zawsze drżę o kolejne lata mojej pracy w teatrach w Polsce, bo boję się, że po prostu będzie coraz mniej osób, które mają taki fach, mistrzostwo w rękach. Coraz mniej miejsc, gdzie wiem, że projekt jest dopiero punktem wyjścia do tego, co dalej się rozwinie na sylwetce aktora na podstawie naszych wspólnych poszukiwań i rozwiązań.

 

Bardzo dziękuję za to zdanie. Myślę, że im się to należy, bo są jakby – może nie przezroczyste – ale niezauważalne.

 

Absolutnie im się to należy. Są niezauważalne. A powinny być dostrzeżone! W przypadku tego spektaklu mamy bardzo mało czasu na pracę, na realizację tak wielu kostiumów. Ze względu na świadomość tego, ile mamy czasu, ile jest postaci do wykreowania, jak dynamicznie akcja musi się rozgrywać, wspólną decyzją z Reżyserem zrezygnowaliśmy z mnożenia ilości kostiumów dla ponad pięćdziesięciu postaci. Każdy aktor ma po jednym pełnym kostiumie dla postaci prowadzącej, a drobniejszymi elementami „okołokostiumowymi”, rekwizytorskimi ogrywamy i wprowadzamy dalsze postaci w pole sceny. Więc tutaj byliśmy litościwi!…(śmiech).

 

Aczkolwiek i tak się to wiąże z pełnym odszywaniem dziesięciu kostiumów. Z jednej strony jestem ogromnie wdzięczna za to, że są Panie, są pracownie krawieckie. I możemy realizować prawdziwy kostium teatralny, czyli odszywany na konkretnego aktora na podstawie konkretnego projektu, a nie korzystamy z rzeczy wyłącznie gotowych, zakupionych, które miksujemy, bo jest to kostium teatralny, ale podlega stylizacji. To już praca stylisty, a nie stricte działania wokół prawdziwego kostiumu teatralnego, który teraz pokażemy tutaj na scenie Kina TON. Ale mamy nadzieję, jak tylko teatr będzie po remoncie, zobaczymy to na scenie Teatru Dramatycznego.

 

I to zalśni?

 

To zalśni w pełni też świateł, które tam są. Bo tutaj korzystamy z tego, co mamy, a tam myślę, że to na nowo stanie teatralnie z jeszcze większą mocą.

 

Tego nam wszystkim życzę oraz żeby się kostiumy bardzo podobały widzom, ale i pomogły aktorom w zbudowaniu tak wielu ról. Bardzo Pani dziękuję za rozmowę.