Budowanie świata od podstaw – rozmowa ze scenografem i kostiumografem Markiem Braunem

Budowanie świata od podstaw – rozmowa ze scenografem i kostiumografem Markiem Braunem

Budowanie świata od podstaw – ze scenografem i kostiumografem Markiem Braunem rozmawia Jolanta Hinc-Mackiewicz – kierownik literacki

 

 

Jak Pan traktuje scenografię?

 

Projektowanie przestrzeni w teatrze to jest sama przyjemność w porównaniu z projektowaniem architektury wnętrz – wystaw i projektów budowlanych wymagających pracy całych konsorcjów i skomplikowanych procesów związanych z ubezpieczaniem, wnioskowaniem, itp.

 

Prowadzi Pan Pracownię Mediów i Scenografii Przestrzeni Publicznej na ASP w Krakowie. Czego Pan uczy studentów?

 

Staram się z nimi pracować tak, by z nich wyciągnąć energię i pomysły, a nie tylko realizować założenia projektu. Scenografia przestrzeni publicznej obejmuje dość szerokie spektrum – od teatru, przez filmy reklamowe po teledyski, film jako taki. Choć nie kręcimy filmów, ale to wyobrażenie sobie pracy z kamerą – myślenie w kategoriach filmu. Chodzi o to, żeby absolwenci naszego Wydziału wiedzieli, do czego może się nadawać narzędzie, które zyskują – te umiejętności – nie tylko do projektowania architektury wnętrz: od kawiarni sklepów, poprzez mieszkania i projektowanie wystaw, ale też do myślenia o dźwięku w przestrzeni, ruchu w przestrzeni, czyli o tym wszystkim, co składa się na relacje człowieka z przestrzenią. Nie mówimy tylko o pomieszczeniu, ale także o tym, gdzie w tym wszystkim znajdują się ludzie, którzy coś projektują oraz ci, którzy z tego później korzystają. To jest właściwie działalność na pograniczu projektowania zależnego od socjologii, działań społecznych. Świat pozmieniał się dość dramatycznie. Gdzieś zniknął pas transmisyjny między tradycją i przeszłością a współczesnością. Dlatego poświęcamy dużo czasu na rozmowy o książkach, o filmach, żeby pobudzić wyobraźnię, która jak zwierzę nie karmione zanika albo produkuje jakieś „demony”. Robimy to, żeby budować wizję własnego świata albo świata projektowego. Formować można wszystko w dowolny sposób, ale dobrze by było, żeby mieć świadomość, dlaczego się tak robi.

 

Czy spotkanie z kimś, z kim jest Panu po drodze – stanowi walor pracy scenografa?

 

Pewnie tak jest. Spotkanie z innym człowiekiem jest zawsze frapujące. Nie musimy się we wszystkim zgadzać, ale wystarczy byśmy się szanowali. Poglądy to jest co innego. Możemy się spierać, przekonywać w rozmaity sposób, natomiast nie musimy budować jakiejś granicy niemożności porozumienia.

 

Ma Pan na swoim koncie ogromną liczbę realizacji w Teatrze Telewizji, ale też od lat bardzo blisko współpracuje Pan z Panią Anną Augustynowicz, dyrektorem Teatru Współczesnego w Szczecinie. Czy współpraca z Panem Adamem Opatowiczem trwa równie długo?

 

Z Adamem znamy się od wielu lat, ale nie pracowaliśmy szczególnie często. To nasza trzecia realizacja, wliczając pracę w Teatrze „Bagatela” w Krakowie. Z Anną Augustynowicz znamy się od wielu lat, ponad trzydzieści kilka pracujemy ze sobą i to jest pewien rodzaj zestrojenia instrumentów, bo się rozumiemy właściwie bez słów. Na początku pracujemy oddzielnie, a okazuje się, że powstałe rzeczy się uzupełniają i wtedy wyrzucamy tylko rzeczy niepotrzebne. Śmieję się, że to jest minimalizm sensoryczny – wszystko zostało usunięte, tylko coś gdzieś zostało, bo cały świat jest urządzony właściwie…

 

Pamiętam Pańską przepiękną scenografię do spektaklu Anny Augustynowicz Co się dzieje z modlitwami niegrzecznych dzieci?, który zaprosiłam na mój festiwal Suwalskie Eksploracje Teatralne. Fantastyczna scenografia z lustrami wydającymi się karkołomnym pomysłem w teatrze!

 

Na to właśnie zwracam uwagę moim młodszym kolegom, żeby poza tym, że patrzą – jeszcze coś widzieli. Każdy z nas ma jakieś swoje preferencje, spojrzenie na świat, jakieś poglądy. Jak tego się nie ma, to wszystko umyka. Ale można kształtować tę umiejętność postrzegania, widzenia. To jest związane również z wyobraźnią.

 

Jak w spektaklu Pani Pylińska i sekret Chopina postanowiliście Panowie przenieść w przestrzeń tę wspaniałą muzykę?

 

Ta książka Schmitta była już realizowana, także przez niego samego w formie monodramu. A jest on w miarę sprawnym pianistą i to było najprostsze ­rozwiązanie, że ustawiało się klasycznie fortepian albo pianino. Jeden do jeden – i na dobrą sprawę to jest samograj. Mnie nurtowało zawsze, czy wolę dobry falsyfikat od kiepskiego oryginału, czy jednak może słabszy, ale oryginał! Jest tutaj sporo muzyki Chopina, gdyby było można wykorzystać umiejętności aktorów, ale udawanie, że grają i puszczanie z taśmy nie bardzo mnie frapowało. Obaj z Adamem staraliśmy się pozbyć przedmiotu, choć nie do końca, bo ten przedmiot – fortepian czy pianino jednak funkcjonują w tekście.

 

I pełnią ważną rolę w wyobraźni pisarza

 

Tak. Można to byłoby prawdopodobnie wyrzucić i też by jakoś funkcjonowało. Ale to jednak przestrzeń teatru – nie tylko przestrzeń fizyczna, materialna. Jest ona połączeniem różnych zdarzeń. To jest na przykład nastrój, który stwarzają aktorzy. Nie muszą nic mówić, ale przez to, jak się poruszają, kreują jakieś sytuacje. No i co z tą muzyką? Zgodziliśmy się z Adamem Opatowiczem, że to udawanie grania i prawdziwy instrument są bez sensu, więc szukaliśmy jakiegoś ekwiwalentu, czyli czegoś, co jest puste, skoro aktorzy nie grają na tych fortepianach. I została tylko iluzja, żeby zwizualizować tylko instrument. Stwierdziliśmy, że zrezygnujmy też z koloru.

 

Pan lubi czerń i prostą paletę barw?

 

Czerń, podobnie jak biel, to nie jest kolor. Jedno to jest brak światła, a drugie – pełne spektrum światła. Ale jeżeli mówimy w znaczeniu potocznym, to są różne odcienie bieli: od chłodnej do ciepłej. Tutaj też z tego korzystamy. Kostiumy są w gradacji pomiędzy bielą a czernią, ale pojawią się szarości, jedna biel jest cieplejsza, inna chłodniejsza. To samo jest ze światłem. Ono się odbija. Można powiedzieć, że cały świat jest szary, a tylko odpowiednie częstotliwości sprawiają, że widzimy go w kolorze. W gruncie rzeczy dla mnie to jest dość kolorowa inscenizacja.

 

Ciekawa jestem, czy widzowie będą tego samego zdania?

 

Każdy ma prawo do własnego zdania. Albo jesteśmy do tego przygotowani, albo nie. Ktoś ma naturalną wrażliwość na barwę, ktoś inny na dźwięk. Muzyka jest grana w tym przedstawieniu na odpowiednim poziomie, choć jest tylko pretekstem do tego, co się dzieje w duszy chłopaka i pani Pylińskiej. To nie jest relacja neutralna, więc jeżeli ktoś jest obojętny na dźwięki, skupi się prawdopodobnie intensywniej na zdarzeniach między ludźmi. Spektakl napisany jest jak partytura. To w dużej mierze przedstawienie muzyczne – to nie są przypadkowe fragmenty. Mam nadzieję, że choć muzyka będzie odtwarzana cyfrowo, to będzie na odpowiednim poziomie, bo powinna dawać przestrzeń dźwięku. Wszystko, o czym mówiłem o mojej pracy ze studentami, że ta przestrzeń to jest właśnie przestrzeń ruchu, dźwięku – wszystko się, jak sądzę, w mojej logorei[1] jednak zgadza. Nie fałszuję tutaj.

 

Porozumienie z reżyserem to jest punkt wyjścia, liczy się dla Pana pewne wspólne postrzeganie świata, jak ważna jest dla Pana czystość stylistyczna?

 

Mógłbym odpowiedzieć, że to dość banalna kwestia. Wystarczy się przyjrzeć, że obojętnie, jaki pogląd deklarujemy, to jesteśmy z natury eklektyczni, a dowodem pośrednim może być to, że wspominamy. Przywiązujemy się do idiotycznych pamiątek: muszelek, kartki od kogoś, i tak dalej. A cały śmietnik wspomnień się ciągnie za nami, jak ogon za kometą. Jeżeli ktoś ma świadomość, że natura człowieka jest eklektyczna, to przy projektowaniu też to można wykorzystać. Dlatego nie lubię sterylności życiowej, różnorodność mnie bardziej podnieca. Natomiast w teatrze jest inaczej, bo to jest budowanie świata od podstaw na półtorej godziny albo sześć godzin…

 

To nadanie nowej wartości, waloru przez kształtowanie przestrzeni?

 

Tak, trochę tak jest. Wolę to określenie: „kształtowanie przestrzeni” niż „scenografia”, która wielu kojarzy się z jakimiś papierowymi zamkami czy czymś w tym rodzaju, a to się trochę pozmieniało dzisiaj. Od lat stosowane są liczne formy projekcji, które niewiele się różnią w istocie sprawy od tego, co poprzednio było malowanym horyzontem w głębi sceny. Polega to na zmianie przestrzeni. Też się nie wzbraniam przeciwko użyciu takich środków. Choć akurat w teatrze nie jest to coś, co szczególnie uwielbiam, ale jeżeli to jest użyte w jakimś sensownym celu, to czemu nie?

 

Będzie jedna wizualizacja w naszym białostockim przedstawieniu?

 

Tak – jedna. Puentuje ona historyjkę, którą gdzieś tam sobie z Adamem Opatowiczem ułożyliśmy. A ponieważ on jest głową w swoich poetyckich historiach, to tak to pasuje, bo żeby tylko migało po ścianie, to bez sensu.

 

Im prościej – tym lepiej?

 

Tak to jest.

 

Życzę Panu znakomitego przyjęcia przez publiczność Pańskiej „kolorowej” scenografii.

 


[1] słowotoku