Ballada o godności
Rozmowa z Markiem Gierszałem, reżyserem „Koguta w rosole”
„Kogut w rosole” jest wystawiany w Pańskim tłumaczeniu. Jak trafił Pan na ten tekst?
Na świecie występuje kilka wersji adaptujących „Goło i wesoło”. Niemal na całym globie ogromne tryumfy święcił powstały w 1997 roku brytyjski film. Arkadiusz Jakubik przygotował w Warszawie adaptację Anthony’ego McCartena i Stephena Sinclaira. Dla wszystkich realizacji punktem wyjścia jest ten sam pomysł fabularny – bezrobotni robotnicy postanawiają wyjść z biedy organizując pokaz striptizu. Samuel Jokic – reżyser i dramatopisarz, który jest autorem przygotowywanej przez nas adaptacji jest również od wielu lat moim przyjacielem. Moim zdaniem, ta wersja z dramaturgicznego punktu widzenia jest najlepsza (przed podjęciem tego tematu zapoznałem się ze wszystkimi dostępnymi). W Berlinie spektakl na podstawie tego właśnie tekstu odniósł ogromny sukces – był grany ponad pięćset razy. Sama premiera jakoś mi umknęła. Gdy „Kogut w rosole“ już prawie schodził z afisza, spotkałem się z Jokicem w jakimś zupełnie innym kontekście i wtedy zaprosił mnie na ten spektakl. Spodobał mi się do tego stopnia, że poprosiłem go o tekst i prawa do wystawienia go w Polsce. Za jego pozwoleniem dokonałem w wersji polskiej pewnych zmian w scenariuszu, które jeszcze lepiej służą opowieści i stwarzają bardziej wyraźny obraz bohaterów dramatu.
W Polsce spektakl po raz pierwszy został wystawiony w Krakowie?
Proponowałem realizację „Koguta…” różnym dyrektorom, ale przez dwa czy trzy lata nikt nie był nim zainteresowany. Polska prapremiera odbyła się we wrześniu 2010 roku w mojej reżyserii w krakowskim Teatrze STU. Jego dyrektor – Pan Krzysztof Jasiński, początkowo też ten pomysł odrzucił, ale po roku zmienił zdanie. Jego decyzji o wystawieniu „Koguta…“ zawdzięczam popularność tego przedstawienia w Polsce. Ponieważ po sukcesie w Krakowie, niektórzy z dyrektorów, którzy wcześniej ten tekst „odrzucili”, również postanowili go zrealizować. Cudownie wprost zachował się dyrektor Teatru Rozrywki w Chorzowie – Dariusz Miłkowski. Pokazując tym samym niezwykły format ludzki. Po premierze w Teatrze STU powiedział: gdy mi przyniosłeś tekst „nie widziałem” tego na scenie, przepraszam za ten błąd – róbmy to! Rok później, w Chorzowie odbyła się druga po krakowskiej premiera i spektakl grany jest tam do dzisiaj.
„Kogut w rosole” jest farsą, ale punkt wyjścia tej farsy jest mocno zakorzeniony w tematyce społecznej. Właściwie każda farsa oprócz komizmu niesie w sobie również poważne przesłanie. Jak by Pan opisał najważniejszą myśl, która wynika z tej opowieści?
Nie wiem czy „Kogut…“ to farsa… Ale na pewno komedia. Dla mnie jest to „ballada o godności”. Tak nazywam ją od pierwszego z nią zetknięcia. Bohaterowie „Koguta…” bronią swojej godności. Jest w tym tekście jedna bardzo znacząca rola, choć zdaje się być małym ledwie epizodzikiem – bo grający ją aktor gości na scenie niecałe pięć minut. Dla mnie obecność tej postaci wyznacza cały dramat, który się tu odbywa. Otóż człowiek ten, zmuszony biedą wynikającą z braku pracy, postanowił wziąć udział w tym szalonym projekcie. Przyszedł na casting, ale nie jest w stanie się rozebrać. We własnym odczuciu wychodzi z niego jako przegrany. W moich oczach ten mężczyzna jednak nie jest przegrany. On pozornie wygląda na przegranego. I tak o sobie myśli. Ale tak naprawdę, w tym istotnym momencie dokonał bardzo ważnego wyboru. To jest przykład bohaterstwa, który jednocześnie pokazuje, że prawdziwi bohaterowie są bardzo często tymi przegranymi. On jeden nie może się rozebrać publicznie, przekroczyć tej bariery i świadomie nie chce uczestniczyć w programie „Wszystko na sprzedaż”.
A pozostali bohaterowie?
To, że wspomniana postać jest dla mnie bohaterem, nie oznacza, że pozostałych uważam za postacie negatywne. Wręcz przeciwnie. Oni nie mają na siebie pomysłu po utracie pracy. I wielu ludzi ma taki sam problem. Co ze sobą zrobić w ogóle, a w sytuacji kryzysu, jaką jest utrata pracy, w szczególności? Postacie w „Kogucie…“ to sympatyczni ludzie, którzy po prostu ratują się jak potrafią, a okazuje się, że nie bardzo potrafią i w tym tkwi właśnie komizm tego przedstawienia. Od zawsze śmiejemy się z ludzkich nieszczęść. Dobrym na to przykładem są nieme komedie slapstickowe, w których śmieszą nas bohaterowie wywracający się na skórce od banana. Cudze nieszczęście nas śmieszy. W tym nieszczęściu oczywiście jest komedia, ale sercem sprawy jest to, co dotyczy nas wszystkich. Każdy z nas uczestniczy w trudzie dnia codziennego, zarabiania pieniędzy, odnajdywania się na rynku pracy, spłacania kredytów za samochód, czy mieszkanie… Te tematy są szalenie aktualne i dotyczą wielu z nas. Dlatego też ten spektakl odnosi sukcesy i cieszy się dużą popularnością. Publiczność może bardziej identyfikować się z tym, co widzi na scenie. Chyba w tym tkwi źródło olbrzymiego sukcesu wszystkich inscenizacji tej sztuki.
Farsy i komedie kojarzą się z czymś łatwym, lekkim i przyjemnym, jednak praca nad tymi gatunkami jest dość trudna?
To prawda. Człowiek łatwiej wchodzi w nastroje smutne, nostalgiczne, jest nam jakoś bliżej do poważnych czy wręcz tragicznych nastrojów wewnętrznych, a z drugiej strony wielu ludzi chce być w teatrze rozbawianymi, co wcale nie oznacza, że łatwo tę publiczność rozśmieszyć. Dobra komedia to przede wszystkim dobry tekst, który daje nam dramaturgiczny powód do śmiechu i opowiada historię, w której możemy uczestniczyć bo ją rozumiemy. W sensie wykonania warsztatowego to dużo pracy na scenie, która w odbiorze widza ma wyglądać jak dobry numer w cyrku, że to nic nie kosztuje. Aby osiągnąć ten cel, całość przedstawienia musi być jednak bardzo solidnie wypracowana. W „Kogucie…“ zarówno na poziomie aktorskim – podawanego słowa i kontekstu postaci, jak i w choreografii tanecznej czy ruchu scenicznego, ale również i w tempie i energii całości, musi być wszystko możliwie perfekcyjnie wykonane. Pod tym względem „Kogut w rosole“ jest naprawdę niełatwym przedstawieniem dla grających w nim aktorów. Ale jednocześnie jest to spektakl, który daje im ogromną radość, kiedy widzą i czują sympatię widzów do postaci, które kreują. Kiedy widzą, jak publiczność trzyma kciuki za sukces tej grupy bezrobotnych ludzi, którzy pokonując siebie stają się bohaterami wydarzenia, jakim jest ich wspólny publiczny występ.
To już Pana kolejna realizacja „Koguta“, czym białostocki spektakl będzie różnił się od dotychczasowych?
W sensie przebiegu dramaturgicznego nie będzie różnic. W sensie energetycznym i choreograficznym mam nadzieje, że też nie, bo w tym spektaklu zespół aktorski musi być zdyscyplinowany. Różnice będą widoczne natomiast na pewno w sferze aktorskiej. Moje przedstawienia są przedstawieniami aktorskimi. I mimo nałożonego gorsetu dramaturgicznego i pewnych rozwiązań scenicznych jest również w białostockim „Kogucie…“ ogromna przestrzeń wolności aktorskiej. Wolności, w której każda grana postać może być przez aktora wykorzystana i mieć różne i niemal nieskończone warianty ludzkich reakcji i sposobów kreatywnego budowania postaci. W tym sensie liczę wręcz na to, że będę przez aktorów kreujących „Koguta…“ w Białymstoku zaskoczony, a widz będzie miał z nich wiele radości. Póki co dobrze się to rozwija i obiecująco wygląda, ale nie chwalmy dnia przed zachodem słońca.
Życzę białostockiej publiczności, aby miała powód trzymać kciuki za bohaterów „Koguta…“ i powód do śmiechu do łez widząc ich perypetie i trudności. A sobie życzę, żeby „Kogut…“ w Białymstoku stworzył powód dla widzów do rozmowy, bo dopiero w rozmowie o teatrze po teatrze spełnia się sens wydarzenia, jakim jest przedstawienie oglądane na żywo w teatrze.
Rozmawiali: Konrad Szczebiot i Martyna F. Zaniewska
Fot. Urszula Bondaruk
Produkcję spektaklu „Kogut w rosole” sfinansowano z budżetu województwa podlaskiego oraz Miasta Białegostoku. Partnerem spektaklu jest Szkoła Tańca „4Konekt”.