Antrakt z Jolantą Skorochodzką

Antrakt z Jolantą Skorochodzką

„Czując wzruszenie widza w ciszy czy śmiech delikatny”

Czekamy na premierę Pensjonatu Pana Bielańskiego?

 

Tak. Próby przerwane z powodu pandemii zostaną wznowione od połowy sierpnia. Oprócz uczenia się i przypominania tekstu, myślę o postaci, którą będę grała. Cieszę się, że mam w tym spektaklu do zagrania rolę Haliny Bodziewicz. Przypominam sytuacje, które u takiego reżysera, jak Marek Gierszał raczej się nie zmienią, bo on wie, czego oczekuje od aktorów. Sam jest aktorem, nie tylko reżyserem, więc widzi każdy szczegół na scenie. Widzi wszystko – jest bardziej wnikliwy.

 

Czy to pomaga, kiedy Marek Gierszał cyzeluje szczegóły: poddaje ton postaci czy emocję?

 

Pomaga. Zna wszystkie postaci w spektaklu i doskonale wybiera rozwiązania sceniczne. Podobnie było w pracy z Henrykiem Talarem świetnym aktorem i reżyserem Zemsty. Niemal wszystkie jego uwagi były trafne i cenne.

 

Chyba miałaś łatwiejsze zadanie niż Twoje koleżanki, bo jednak kreujesz w Zemście kobiecą postać?

 

Koleżanki miały do pokonania dodatkową trudność – granie męskiej postaci. Cieszę się, że mogę grać Podstolinę. Lubię tę postać, ale i lubię wiersz. Grałam kiedyś wierszem Anielę w Ślubach Panieńskich w reżyserii Tomasza Grochoczyńskiego, a w Świętoszku reżyserowanym przez Bogdana Michalika Elmirę z Henrykiem Talarem.

 

Jak się z nim grało?

 

To bardzo dobry aktor, gra się świetnie. Bardzo poważnie traktuje to, co robi, kiedy jest partnerem na scenie. A kiedy reżyseruje, jest bardzo wymagający, ale daje dużo przestrzeni – przyjmuje propozycje od aktorów. Akceptował moje pomysły lub szukał jeszcze innych rozwiązań. Bywał też nieprzewidywalny – impulsywny, ale efekt okazał się bardzo dobry. Było to pierwsze takie doświadczenie, kiedy kobietom powierzył role męskie. Zaczynając próby, zapowiedział, że spektakl będzie bardzo dobry albo nic z tego nie wyjdzie. Wydaje mi się, że to nawet ciekawiej wyszło niż tradycyjna obsada. Postaci zostały pokazane inaczej. Widzowie to potwierdzali, że po krótkim czasie nie przeszkadzało, że kobiety grają wszystkie role.

 

Dość szybko przyjmuje się konwencję. Graliście to przedstawienie za granicą. Jak było przyjmowane?

 

Graliśmy Zemstę w zeszłym sezonie w Indiach. Miałam możliwość być tam trzy razy z trzema spektaklami. Poznaliśmy kilka teatrów i hinduską publiczność, która z wielkim zainteresowaniem i żywiołowo odbierała każdy spektakl, choć to inna kultura, inny świat. Dzięki temu zainteresowałam się tym krajem. Dużym przeżyciem był lot nad Nepalem – widziałam z okna samolotu Himalaje i Mont Everest, które dotąd wydawały mi się być tak odlegle, a mogłam je zobaczyć na własne oczy. Zemstę graliśmy też w Mińsku i w Grodnie. Tuż przed pandemią zdążyliśmy zaprezentować ją we Lwowie. I to zrobiło również ogromne wrażenie. Graliśmy w dawnym polskim teatrze, gdzie się odbywały prapremiery komedii Fredrowskich. Dziś to Narodowy Ukraiński Teatr Dramatyczny im. Marii Zańkowieckiej. Emocje ogromne. Wszyscy skupieni przed graniem tak, jakbyśmy byli przed premierą. Polska publiczność ze Lwowa. Cała widownia pełna. Przyjęcie od widzów znakomite. Był to spektakl, który zapamiętam na długo. W każdym z tych miast ten spektakl był bardzo dobrze przyjmowany.

 

Jak trafiłaś do Teatru Dramatycznego w Białymstoku?

 

Skończyłam w Białymstoku Wydział Lalkarski warszawskiej PWST, a po studiach dostałam propozycję od dyrektora Teatru Lalki „Tęcza” w Słupsku, pracowałam tam trzy sezony. W spektaklu Damroka i Gryf grałam rolę tytułową. Spektakl brał udział w telewizyjnym konkursie widowisk dla dzieci, w którym dostałam nagrodę aktorską. To był fajny start na początku mojej kariery zawodowej – występ w telewizji i wręczona na wizji znacząca nagroda, także finansowa. Po tym festiwalu dostałam propozycję wyjazdu do Tarnowa, ale z powodów osobistych wróciłam do Białegostoku, czego nie żałuję. Pracę w naszym teatrze rozpoczęłam pod koniec lat osiemdziesiątych od roli Wiki w rosyjskiej sztuce Wybór reżyserowanej przez Igora Piotrowskiego ówczesnego dyrektora teatru grodzieńskiego. Graliśmy ten sam spektakl u nas w teatrze, a potem w Grodnie z białoruskimi aktorami. Oni w języku rosyjskim, a my w polskim. Za czasów dyrektora Andrzeja Jakimca był wymagany egzamin aktora dramatu. Zdałam go 1989, więc mam dyplom aktora lalkarza i aktora dramatu.

 

Które z mnóstwa Twoich kreacji chciałabyś wymienić?

 

Trzy role w obsadach kobiecych: Adelę w Domu Bernardy Alba reżyserowanym przez Andrzeja Jakimca w 1987; Joannę w Domu Kobiet w reżyserii śp. Michała Pawlickiego i Pokojówkę w Ośmiu kobietach w reżyserii Mieczysława Górkiewicza. Ważną rolą była też Panna Młoda w Weselu Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii A. Jakimca. W Polowaniu na karaluchy w reżyserii Jana Różewicza, syna Tadeusza Różewicza, grałam główną postać: Ankę, a w Ambasadorze Sławomira Mrożka Amelię. Spektakl reżyserował Andrzej Jakimiec, który często dokonywał realizacji w różnych nieteatralnych miejscach. Ambasadora graliśmy w Pałacyku w Choroszczy. W Ferdydurke uwielbiałam moją rolę Młodziakowej. Grałam w wielu komediach, m.in. w Oknie na parlament reżyserowanym przez Wojciecha Pokorę. W Klanie wdów praca z Ewą Marcinkówną i sam spektakl przyniosły mi dużo satysfakcji. Miałam sceny z Emilią Krakowską – ciekawe doświadczenie, można się było sporo nauczyć od takiej aktorki. Chciałam przypomnieć Lot nad kukułczym gniazdem, bo to był jeden z tytułów najlepiej odbieranych przez publiczność. Owacje na stojąco po każdym spektaklu, aż zaskakujące tłumy widzów. To był spektakl reżyserowany przez Julię Wernio, z którą świetnie się pracowało. Praca była trudna, ale nagrodą jest zawsze reakcja publiczności, a tu przyjęcie widzów było fantastyczne. Teraz gram ważną dla mnie rolę Pani Baker w amerykańskiej wzruszającej komedii romantycznej Motyle są wolne w reżyserii Zbigniewa Lesienia.

 

Wykreowanie tak wielu ról daje Ci z pewnością poczucie spełnienia. A co w tym zawodzie jest trudne?

 

Tak to prawda, mam poczucie spełnienia. Grałam różnorodne postaci w różnych gatunkach. A trudne jest wejście w nową obsadę. Na początku zawsze jest niepokój, żeby praca nie poszła na marne, żeby była dobrze odebrana. Trudne jest też pogodzenie pracy z życiem osobistym. Rano i wieczorem próby, weekend spektakle. A nawet w wolnym czasie nie potrafimy się oderwać od pracy, ciągle się myśli o postaci, o roli. Często są niepokoje.

 

Opowiedz nam jakaś anegdotę teatralną, bo ponoć jesteś ich skarbnicą…

 

Tak, niestety, złośliwość przedmiotów martwych dała mi się wielokrotnie we znaki. Kiedy w Ośmiu kobietach grałam pokojówkę w spektaklu prezentowanym w jednostce wojskowej wyszłam po przerwie na scenę bez spódnicy, miałam tylko górę garsonki. W Jak się kochają w niższych sferach mówiłam na scenie do kolegi: „I co znowu narozrabiałeś?” On pyta: „Ja?”. Wówczas pękła pod nami kanapa i zapadliśmy się. Publiczność się śmiała, my „się zgotowaliśmy”. Natomiast kłaniając się po przedstawieniu Wesoła wdówka, nagle zostałam w bandażach na głowie, bo podnosząca się i opadająca kurtyna wzmacniającymi drutami zaczepiła o moją perukę i uniosła ją w górę. W Świętoszku grałam w pięknej sukni z koronkami, o które w garderobie zaczepił się mój stanik i tak wyszłam na scenę. Henryk Talar klęcząc przede mną, odpiął mi ten biustonosz i trzymał go w ręce do końca tej sceny. Parę historii mi się zdarzyło.

 

Praca w teatrze spełniła moje marzenia, przyniosła wiele satysfakcji. Kiedy czuję wzruszenie widza w ciszy czy śmiech delikatny lub wybuch śmiechu, cieszę się, że przekazuję widzowi to, co przeżywam sama, tworząc inny, niecodzienny świat. I to jest piękne.

 

Życzę Ci nadal wielu takich wzruszeń i bardzo dziękuję za tę rozmowę.

 

z Jolantą Skorochodzką – rozmawiała Jolanta Hinc-Mackiewicz – kierownik literacki