Antrakt z Jolanta Borowską

Antrakt z Jolanta Borowską

„To jest teatr właśnie!”

Od kiedy pracuje Pani w Teatrze Dramatycznym im. Aleksandra Węgierki?

 

Rozpoczęłam tu pracę trzy lata po ukończeniu Wydziału Lalkarskiego PWST im. A. Zelwerowicza w Białymstoku, po dwuletniej pracy w teatrze zielonogórskim. Teatr dramatyczny był dla mnie wyzwaniem, ale starsi aktorzy byli bardzo życzliwi. Granie w Dramatycznym było trudne, bo scena duża, nie taka, jak w Zielonej Górze. Poza tym moja pierwsza główna rola: Klara w Zemście i …wiersz!

 

Fedro ma swoje wymagania. Na pewno wiersz jest jednym z nich, ale i konwencja.

 

To była Zemsta klasyczna i najbardziej lubię takie przedstawienia, robione tradycyjnie.

 

Jakie spektakle zapadły Pani w pamięć?

 

Najlepiej mi się współpracowało z Waldemarem Śmigasiewiczem. Był wcześniej moim profesorem w szkole teatralnej. Reżyserując przedstawienia w teatrze, dawał mi szansę na pokazanie różnych twarzy. Miałam u niego możliwość zagrania kilku ciekawych ról, m.in. Juliasiewiczowej w Moralności Pani Dulskiej. Było to dla mnie wyzwanie. Śmigasiewicz zrealizował w naszym teatrze kilka fenomenalnych przedstawień, choćby Iwonę Księżniczkę Burgunda i Ferdydurke W. Gombrowicza. Ważną rolę w moim artystycznym życiu spełnił Jan Nowara, który niedawno realizował u nas Popiełuszkę i Obławę.

 

A wcześniej „Elektrę”, w której Pani zagrała Apolla.

 

Tak. Rola wymagała ode mnie ścięcia włosów na bardzo krótko. Przed każdym spektaklem nakładano mi tzw. „łysinę” i malowano na złoto całą twarz, głowę i ręce. To było trudne nie tylko pod względem aktorskim, ale i fizycznym. Wymagało sporo wysiłku i poświęcenia.

 

Jest duża różnica pomiędzy klasycznym greckim dramatem a tekstami na poły dokumentalnymi, które posłużyły za kanwę tych dwu przedstawień, które wcześniej Pani wymieniła. Jak Pani tę współpracę z p. Janem Nawarą odnajduje?

 

To reżyser, który sprawnie radzi sobie i z klasyką, i z dokumentem. Janek Nowara jest zawsze bardzo dobrze przygotowany i wie, co chce osiągnąć. Przekonałam się, że można mu zaufać, nawet jeśli się z nim na początku nie zgadzamy. Świetnie się z nim współpracuje, dlatego że umie rozmawiać z aktorem, słuchać go. I z niego czerpie.

 

Co było najtrudniejsze w „Popiełuszce” i „Obławie?

 

Cały zespół miał wielkie wątpliwości, kiedy mieliśmy robić to pierwsze przedstawienie. Wydawało nam się, że to nie temat na spektakl, że będzie to coś niestrawnego dla widzów. Natomiast kiedy Janek Nowara przyjechał ze swoją ekipą, a scenograf przywiózł kostiumy, wówczas poczuliśmy, że trzeba im zaufać. Spektakl wymagał od nas ciągłej obecności na scenie i w kulisach. Każde przedstawienie było dla mnie wstrząsające jak pierwsze. Za każdym razem był to rodzaj rekolekcji, kiedy słuchałam tekstów papieża i tego, co się działo na scenie. Przecież to są lata, które pamiętam…

 

Wielka tu zasługa p. dyrektora P. Półtoraka, że chciał poruszać takie tematy i znalazł odpowiednich realizatorów.

 

Naturalnie! To, że podjął taki temat. Zaryzykował i uwierzył Jankowi, że zrobi to tak, jak trzeba. Chcę też przypomnieć wstrząsającą scenę w Obławie, kiedy wyświetlane są twarze ludzi, którzy zostali zamordowani. Dla mnie za każdym razem jest ona równie poruszająca.

 

Według mnie niezwykłe jest połączenie współczesnego tematu i historii naszego regionu – Obławy Augustowskiej z „Dziadami”, z naszym narodowym, kultowym tekstem pozwalającym rozumieć Polaków i nasze traumy.

 

I to się czyta, prawda? Reżyser może zakładać wiele rzeczy, ale nie zawsze jest to czytelne dla widza.

 

Zdarza się, że takie zabiegi są tylko dowodem erudycji reżysera. Tu mamy metaforę teatralną. Chciałam teraz zapytać o „Czarnobyl. Last minute” w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur?

 

W swoim życiu zawodowym miałam taki epizod za dyrekcji pana Dąbrowskiego, że będąc zatrudnioną na etacie, nie grałam 10 lat! To było długotrwałe trudne doświadczenie, więc pracę z p. Korytkowską wspominam dobrze, bo umożliwiła mi granie na nowo. Bardzo mi się Czarnobyl podobał, choć z uwagi na formę nie przepadam za tego typu realizacjami. Jednak udział w nim dał mi możliwość sprawdzenia się, wykazania się. To była ważna rola, a przedstawienie wstrząsające.

 

Proszę nam opowiedzieć o „Hobbicie” w reż. Grzegorza Suskiego?

 

To bardzo widowiskowy spektakl. Widać, że się podoba najmłodszym i najstarszym. Widownia jest zawsze pełna i to jest to! To jest teatr właśnie! Jeżeli ludzie przychodzą i chcą nas oglądać, to jest wspaniale. Teatr Dramatyczny ma takie możliwości, że powinien zaskakiwać za każdym razem. W Hobbicie są one w pełni wykorzystane.

 

Co jest najtrudniejsze w zawodzie aktora?

 

Obecnie najwięcej trudności sprawia mi przetrwanie wieczornych prób, kiedy rano gramy, często dwa spektakle, a próby wieczorne są od 18.00 do 22.00. Nie mogę już wykrzesać tyle emocji i energii, ile bym chciała.

 

Czy są jeszcze role, które chciałaby Pani zagrać na scenie?

 

Nie. W tym roku odchodzę na emeryturę i cieszę się, że jestem w tak dobrej kondycji, bo eksploatowałam swój organizm nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

 

Jaką najzabawniejszą sytuację z doświadczeń teatralnych może Pani przywołać?

 

Kiedyś więcej sobie robiono żartów. Jako młoda aktorka dziwiłam się starszym kolegom, którzy stali w gotowości za kulisami, żeby wyjść na scenę i mimo to spóźniali się. Inspicjent musiał im przypominać. Pamiętam taki incydent z p. Basią Łukaszewską, która stojąc z sardynkami za kulisami, nie wychodziła na scenę. Natomiast teraz coraz częściej mnie się to zdarza! Stoję w gotowości i czasami o sekundę wychodzę za późno…Teraz już wiem, jak to jest. To jest koło, które się zatoczyło.

 

Jakie pasje ma Pani poza teatrem?

 

Pracuję z dziećmi jako logopeda i z młodzieżą w policealnym studium Szkoła Talentów. Ta praca daje mi dużo satysfakcji. Czerpię od dzieci i młodzieży dużo energii. Lubię też czytać książki. Mam ogródek, w którym sadzę kwiaty.

 

Myślę, że dzięki naszej rozmowie udało nam się trochę bliżej Panią poznać. Bardzo dziękuję za rozmowę!

 

z Jolantą Borowską rozmawiała kierownik literacki Jolanta Hinc-Mackiewicz