Antrakt z Beatą Chyczewską

Antrakt z Beatą Chyczewską

„Wychowywałam się w teatrze”

Jest Pani w zespole artystycznym Teatru Dramatycznego jedyną bodajże absolwentką PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie, poza Piotrem Szekowskim.

 

Tak. Poznaliśmy się z Piotrem w szkole teatralnej, którą on trochę wcześniej skończył.

 

Czy trudne było studiowanie w tej szacownej Akademii, która szczyci się tak wielu znakomitymi pedagogami i absolwentami?

 

To rzeczywiście był bardzo intensywny czas. Jednak miałam możliwość spotkania ludzi niezwykłych, których wcześniej znałam ze scen krakowskich. A w szkole teatralnej mogłam z nimi pracować jako pedagogami. Starałam się maksymalnie wykorzystać ten czas. Każde spotkanie to inne wskazówki, ale też inne podejście do aktorstwa. Oceniając z perspektywy czasu, uważam, że szkoła teatralna nauczyła mnie dystansu do zawodu, choć będąc studentką straszliwie wszystko przeżywałam i aktorstwo postrzegałam wręcz jako misję. Traktowałam je wtedy bardzo poważnie, podczas gdy w gruncie rzeczy ono wymaga ogromnego dystansu (zwłaszcza do siebie!)

 

Czy podejście do zawodu aktora wynikało też z tego, że pochodzi Pani ze znanej teatralnej rodziny? Aktorami są Pani rodzice Beata Paluch i Edward LindeLubaszenko oraz przyrodni brat Olaf Lubaszenko, który jest także reżyserem.

 

Właściwie wychowałam się w teatrze, rodzice często nie mieli co ze mną zrobić i zabierali na próby. Uczyłam się z mamą tekstu, podrzucając jej wszystkie kwestie, kiedy ona mówiła swoje. W dzieciństwie miałam okazję obserwować znakomitych reżyserów i aktorów w Starym Teatrze. Był taki moment, gdy mówiłam, że nigdy nie zwiążę swojego życia z teatrem. Jednak ostatecznie okazało się, że to jest dla mnie naturalna droga, a rodzice zaakceptowali moją decyzję. Oczywiście zdawałam sobie sprawę ze związanych z tym zawodem zagrożeń: że nie daje stabilności, raz można się znaleźć na szczycie, a za chwilę na samym dnie. I to zarówno pod względem sukcesów, jak i finansów. W innych dziedzinach można przez całe życie stopniowo wypracować coraz większe rezultaty. Natomiast w aktorstwie bywa tak, że ktoś osiąga sukces bardzo szybko, już przy pierwszym podejściu, ale później niekoniecznie łatwo to utrzymać. Zdarza się też, że aktor nigdy nie dostaje swojej szansy – roli, w której może się w pełni wykazać. To nie jest sprawiedliwe. Wydaje się jednak, że decydujące jest szczęście. Nie ma poczucia bezpieczeństwa, bo cały czas trzeba walczyć, szukać, ciągle z poczuciem, jakby się było na początku drogi.

 

Jakie role wspomina Pani z Akademii?

 

W pierwszym spektaklu dyplomowym Maria Severa, musicalu reżyserowanym przez Tadeusza Bradeckiego, grałam Hrabinę Constancę, raczej czarny charakter. Wspominam tę rolę jako ciekawe, ale niełatwe wyzwanie. Prof. Bradeckiego znałam ze Starego Teatru, ale ta praca wiązała się z pewnym konfliktem całej naszej grupy z nim jako reżyserem. I to było pierwsze trudne doświadczenie, od którego rozpoczęła się moja droga zawodowa. Drugi dyplom, który wyreżyserował Łukasz Zaleski Przekleństwa niewinności na podstawie powieści Jeffreya Eugenidesa to spektakl o dojrzewaniu. Tę pracę wspominam bardzo dobrze, grałam jedną z głównych ról: Lux Lisbon.

 

Chciałam zapytać o Pani osiągnięcia w filmie, zwłaszcza w serialach?

 

Zaczynałam pracę na planie, kiedy byłam jeszcze w szkole teatralnej w Krakowie. Ciekawe doświadczenie dla studenta aktorstwa, ponieważ specyfika pracy przed kamerą jest zupełnie inna niż praca na scenie, a w Akademii właściwie w ogóle nas tego nie uczono. Kiedy pierwszy raz miałam okazję znaleźć się na planie i samodzielnie zacząć działać, byłam przerażona. Ale takie doświadczenia są bardzo potrzebne, bo one najwięcej nas uczą.

 

Wydawałoby się, że Pani jako dziecko z aktorskiej rodziny powinna być do tego najlepiej przygotowana?

 

To prawda, że miałam okazję często oglądać rodziców w pracy, ale głównie w teatrze, więc o działaniu na planie miałam niewielkie pojęcie. W czasie studiów grywałam w etiudach filmowych kręconych m.in. przez studentów łódzkiej filmówki. Opiekunem jednej z nich, zatytułowanej Polowanie na łosia wg sztuki Michała Walczaka, był prof. Jerzy Stuhr. Bardzo go podziwiałam jako aktora i reżysera, a na planie dawał różne cenne wskazówki. Traktował nas jak profesjonalistów, choć byliśmy jeszcze studentami. Naprawdę to było ciekawe i budujące doświadczenie.

 

Ma Pani sporo ról w znanych i lubianych serialach: Julii, Leśniczówce, Ojcu Mateuszu, Rodzince.pl i Koronie królów.

 

Rzeczywiście zebrałam kilka serialowych doświadczeń. Chyba najbardziej niezwykłym z nich była Korona Królów. W pewnym sensie to było spełnienie marzeń! Mam tu na myśli kostiumy. Dziś nawet w teatrze aktorzy rzadko mają okazję zagrać w tak pięknych i dość wiernie odtworzonych historycznych strojach. Na planie dbano o każdy szczegół, np. panie garderobiane o epokowe pończochy, chociaż nie było ich widać, bo zakrywały je długie suknie ciągnące się po ziemi. Poznawałam różne rzeczy związane z danym okresem historycznym, np. jak prawidłowo dygnąć.

 

Tego nie uczono w szkole teatralnej?

 

Były takie zajęcia, ale przechodząc przez wszystkie epoki, tylko dotknęliśmy niektórych zagadnień. A przy tym serialu można było właśnie w to się zagłębić. Choć zdarzały się śmieszne sytuacje. Jedną z nich była scena uczty. Grałam dwórkę węgierską, a dwór węgierski był w średniowieczu jednym z najbardziej nowoczesnych i eleganckich w Europie. Postawiono przed nami misy pełne jedzenia. Ucztowaliśmy z Litwinami, którzy zaczęli jeść rękami, a my dwórki nie wiedziałyśmy, jak mamy się zachować, jak jeść, sztućców nie było. Akurat wtedy nie był obecny na planie konsultant historyczny, który mógłby to wyjaśnić. To było zabawne.

Dobrze wspominam pracę na planie tego serialu, tyle że zawsze było potworne zamieszanie i ciągły pośpiech. Kręciły dwie lub trzy ekipy równocześnie, czasem w Warszawie na hali, czasem na zamku w Lidzbarku Warmińskim. Zawsze mnóstwo statystów, rycerze jeżdżący konno wokół zamku. Biorąc udział w tym przedsięwzięciu, miałam wrażenie, że gram w dużej produkcji. Ciekawe doświadczenie. Zupełnie odmienne od innych seriali, w których zagrałam.

 

Czy bardziej fascynuje Panią granie w filmie czy w teatrze?

 

Lubię pracę na planie, jednak ważniejszy jest dla mnie teatr. Praca w nim jest dużo ciekawsza i trudniejsza. Kwintesencją aktorstwa jest praca nad rolą, cały ten czas przed premierą, a później to, co kochamy najbardziej, czyli granie przed publicznością. Na planie serialu na ogół nie ma czasu na budowanie roli, rozgrywanie różnych niuansów. Często zdarza się, że wieczorem otrzymuję scenariusz, a następnego dnia o szóstej rano już trzeba być na planie i grać. Teatr pod tym względem daje zupełnie inne możliwości. Nigdy wcześniej nie byłam w teatrze zatrudniona „na etacie”. Natomiast współpracowałam m.in. z prowadzonym przez Piotra Siekluckiego Teatrem Nowym w Krakowie. Tam w 2013 odbył się mój debiut po szkole w koprodukcji Teatru Nowego i Małopolskiego Ogrodu Sztuki (sceny związanej z Teatrem im. Juliusza Słowackiego). Był to spektakl „Krakowiacy” oparty na tekstach Seweryna Udzieli i Oskara Kolberga. W tym czasie sporo śpiewałam, a w przedstawieniu dominowały piosenki związane z Krakowem. U Piotra Siekluckiego miałam przyjemność zaśpiewać też po rosyjsku w produkcji Rekreacje Rosja. Sporo występowałam z Teatrem Piosenki Romana Kołakowskiego, m.in. na Stulecie Niepodległości obok Andrzeja Seweryna w wielkim widowisku we Wrocławiu. Wcieliłam się wtedy w rolę Zofii Trzcińskiej ps. Zygmunt Tarło, która udawała mężczyznę, by zostać przyjętą w szeregi Legionów.

 

Jak się Pani odnalazła w zespole Dramatycznego?

 

Nie ukrywam, że przyszłam pełna obaw, bo nigdy nie wiadomo, jak się zostanie przyjętym w nowym środowisku i trzeba do zespołu się dopasować. Jednak jestem bardzo mile zaskoczona. Jestem tu od pół roku, a mam takie poczucie, jakbym była o wiele dłużej. Czuję, że zostałam dobrze przyjęta. Wiele się od kolegów uczę, mogę liczyć na ich wsparcie i pomoc.

 

Życzę Pani wielu wspaniałych ról i szans rozwoju w Teatrze Dramatycznym i dziękuję za rozmowę.

 

rozmawiała Jolanta Hinc-Mackiewicz kierownik literacki Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki